czwartek, 9 stycznia 2014

Prędzej świnie zaczną latać



Dopisek „Prawdziwa historia Pink Floyd” to chyba rarytas dla każdego, który choć na chwilę wyciągnął nosa z oklepanych plotek na temat tego zespołu. Mówimy nie o byle kim. Zespół-instytucja, który został wyniesiony na piedestał muzyki na kilka dekad.
Biorąc do ręki tego kolosa, wiedziałam, że to nie przelewki. Marka Blake’a znałam już z „Classic Rock” i publikacji o Keithu Richardsie oraz Queen. Patronat Trójki Polskiego Radia nie został również pominięty. Książki pod redakcją Piotra Metza nie przechodzą niezauważalne wśród osób, które chcą dowiedzieć się czegoś więcej.

„Zespół może być czymś więcej, niż tylko okazją do grania przyjemności” - tak o nim mówili w początkach znajomi i przyjaciele, którzy obserwowali pierwsze koncerty (jeszcze wtedy) The Pink Floyd Sound. Mark Blake bierze nas za rękę i przeprowadza przez dużą krainę zespołu. Każdy rozdział okraszony jest cytatem któregoś z muzyków, który odzwierciedla ich charakter, charyzmę i to, o co w ich muzyce chodziło. Sentymentalny Nick Mason, pełen optymizmu Richard  Wright, surowy Roger Waters i człowiek, który uważa ten rozdział za zamknięty – Dawid Gilmour. Oprócz nich opisane zostało życie pierwszego frontmana, który często pomijano w biografiach z nieznanych mi bliżej przyczyn – Syda Barretta. Oprócz muzyków znajduje się masa materiałów z wypowiedzi ich znajomych, przyjaciół, współpracowników.
Autor niczym powieściopisarz pokazuje nam cały świat przedstawiony. Opowiada nam o przodkach zespołu, o ich rodzinnym mieście, sytuuje budynki, miejsca i wspomnienia. Skupiono się nie tylko na faktach ale pokazano też zarys kultury z kilku dekad, które objęło panowanie na rynku muzyki psychodelicznej Pink Floyd. Przytoczono nawet historię, w której Twiggy próbowała dotrzeć do Davida Gilmoura poprzez gazetę dla nastolatek. Ogłoszenie miało bardzo podobny zarys jak wszystkie posty na stronach „spotted”.
Blake zakopał się po uszy w materiałach o zespole, podobno oparł książkę m.in. na ponad stu najnowszych wywiadach. Razem z nim przeszłam każdą płytę, każdą piosenkę powoli. Z szacunkiem godnym królom.
Jestem maniakiem muzycznym i ciężko jest mnie zrobić w balona. Widzę, kiedy ktoś przykłada się do swojej pracy. Napisanie kolejnej książki o zespole z tak dużym dobytkiem jest niewiarygodnie trudnym zadaniem. Jeśli masz kilka książek o Pink Floyd to po co Ci kolejna? Zrób więc coś, czego Twoi poprzednicy nie zrobili – napisz biblię.
Magazyn muzyczny „Mojo”, którego poczynania śledzę i w którym pisał Blake spuentował książkę jako „rzetelną i uczciwą opowieść”. Zdanie proste i denerwujące swoją prostotą. Ma w sobie jednak dużo prawdy. Nie spodziewałam się, że taki kawał historii można zmieścić na kartkach książki, którą czyta się dobrze, ma w sobie informacji więcej niż wiele książek razem wziętych. Czytając wypowiedzi wszystkich uczestniczących w tworzeniu tej pozycji ma się wrażenie, że siedzą naprzeciwko i rozmawiają z Tobą jak równy z równym. Po przyjacielsku.
Czasem ma się jednak wrażenie, że informacji i ludzi jest stanowczo za dużo. Robi się chaos i książkę tak naprawdę oswaja się po drugim czytaniu. Tak było w moim przypadku.

Napisanie, że książka jest godna polecenia byłoby dla mnie karygodne. Jeśli chcesz zasmakować czasów hipisów, psychodeli, bohemy to jest właśnie coś dla Ciebie. Wyjęto dla czytelnika serce na dłoń byleby być szczerym, wiarygodnym i profesjonalnym. To w dobie internetu w moich oczach jest oceniane na duży plus. Powiedzenie, że książka jest „ostatecznym sprawozdaniem z działalności Pink Floyd” może uwierać w oczy. Historia dalej się toczy. Od czasu wydania książki wiele się zmieniło, nawet pomiędzy muzykami. Pink Floyd jest jak symbol nieskończoności, ale to, co udało się Markowi Blake’owi zasługuje na ściągnięcie czapki z głowy i powiedzenie,że zrobił wszystko, co mógł.


Zdjęcie: dontpaniconline.pl