Dopisek „Prawdziwa historia Pink Floyd” to chyba rarytas dla
każdego, który choć na chwilę wyciągnął nosa z oklepanych plotek na temat tego
zespołu. Mówimy nie o byle kim. Zespół-instytucja, który został wyniesiony na
piedestał muzyki na kilka dekad.
Biorąc do ręki tego kolosa, wiedziałam, że to nie przelewki.
Marka Blake’a znałam już z „Classic Rock” i publikacji o Keithu Richardsie oraz
Queen. Patronat Trójki Polskiego Radia nie został również pominięty. Książki
pod redakcją Piotra Metza nie przechodzą niezauważalne wśród osób, które chcą
dowiedzieć się czegoś więcej.
„Zespół może być czymś więcej, niż tylko okazją do grania
przyjemności” - tak o nim mówili w początkach znajomi i przyjaciele, którzy
obserwowali pierwsze koncerty (jeszcze wtedy) The Pink Floyd Sound. Mark Blake
bierze nas za rękę i przeprowadza przez dużą krainę zespołu. Każdy rozdział
okraszony jest cytatem któregoś z muzyków, który odzwierciedla ich charakter,
charyzmę i to, o co w ich muzyce chodziło. Sentymentalny Nick Mason, pełen optymizmu
Richard Wright, surowy Roger Waters i
człowiek, który uważa ten rozdział za zamknięty – Dawid Gilmour. Oprócz nich
opisane zostało życie pierwszego frontmana, który często pomijano w biografiach
z nieznanych mi bliżej przyczyn – Syda Barretta. Oprócz muzyków znajduje się
masa materiałów z wypowiedzi ich znajomych, przyjaciół, współpracowników.
Autor niczym powieściopisarz pokazuje nam cały świat
przedstawiony. Opowiada nam o przodkach zespołu, o ich rodzinnym mieście,
sytuuje budynki, miejsca i wspomnienia. Skupiono się nie tylko na faktach ale
pokazano też zarys kultury z kilku dekad, które objęło panowanie na rynku
muzyki psychodelicznej Pink Floyd. Przytoczono nawet historię, w której Twiggy
próbowała dotrzeć do Davida Gilmoura poprzez gazetę dla nastolatek. Ogłoszenie
miało bardzo podobny zarys jak wszystkie posty na stronach „spotted”.
Blake zakopał się po uszy w materiałach o zespole, podobno
oparł książkę m.in. na ponad stu najnowszych wywiadach. Razem z nim przeszłam
każdą płytę, każdą piosenkę powoli. Z szacunkiem godnym królom.
Jestem maniakiem muzycznym i ciężko jest mnie zrobić w
balona. Widzę, kiedy ktoś przykłada się do swojej pracy. Napisanie kolejnej
książki o zespole z tak dużym dobytkiem jest niewiarygodnie trudnym zadaniem.
Jeśli masz kilka książek o Pink Floyd to po co Ci kolejna? Zrób więc coś, czego
Twoi poprzednicy nie zrobili – napisz biblię.
Magazyn muzyczny „Mojo”, którego poczynania śledzę i w
którym pisał Blake spuentował książkę jako „rzetelną i uczciwą opowieść”. Zdanie
proste i denerwujące swoją prostotą. Ma w sobie jednak dużo prawdy. Nie
spodziewałam się, że taki kawał historii można zmieścić na kartkach książki,
którą czyta się dobrze, ma w sobie informacji więcej niż wiele książek razem
wziętych. Czytając wypowiedzi wszystkich uczestniczących w tworzeniu tej
pozycji ma się wrażenie, że siedzą naprzeciwko i rozmawiają z Tobą jak równy z
równym. Po przyjacielsku.
Czasem ma się jednak wrażenie, że informacji i ludzi jest
stanowczo za dużo. Robi się chaos i książkę tak naprawdę oswaja się po drugim
czytaniu. Tak było w moim przypadku.
Napisanie, że książka jest godna polecenia byłoby dla mnie
karygodne. Jeśli chcesz zasmakować czasów hipisów, psychodeli, bohemy to jest
właśnie coś dla Ciebie. Wyjęto dla czytelnika serce na dłoń byleby być
szczerym, wiarygodnym i profesjonalnym. To w dobie internetu w moich oczach
jest oceniane na duży plus. Powiedzenie, że książka jest „ostatecznym sprawozdaniem
z działalności Pink Floyd” może uwierać w oczy. Historia dalej się toczy. Od
czasu wydania książki wiele się zmieniło, nawet pomiędzy muzykami. Pink Floyd
jest jak symbol nieskończoności, ale to, co udało się Markowi Blake’owi
zasługuje na ściągnięcie czapki z głowy i powiedzenie,że zrobił wszystko, co
mógł.
Zdjęcie: dontpaniconline.pl
Zdjęcie: dontpaniconline.pl